przybornik
Credence Selwyn

Credence Selwyn

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down

Credence Selwyn Empty Credence Selwyn

Pisanie by Credence Selwyn Pią Gru 16, 2016 11:48 am

Credence Selwyn


Credence Oswald Elliott Selwyn
Robin Lord Taylor


Personalia

Data urodzenia: 24.12.1944
Miejsce urodzenia: Antrim, Irlandia Północna
Miejsce zamieszkania: Londyn
Zawód: kiedyś łamacz klątw w Banku Gringotta, obecnie włamywacz i złodziej
Stan cywilny: żonaty
Status krwi: szlachecka
Szkoła Magii: Hogwart
Dom w Szkole: Ravenclaw
Różdżka: czarny bez, 6 cali, włos demimoza, giętka


Historia postaci

Mały czarnowłosy i chudziutki chłopczyk o ostrym nosie otworzył drzwi, których jeszcze nigdy nie otwierał. Był w domu chyba już wszędzie (no, może poza piwnicami), ale jeszcze nigdy nie wszedł do tego pomieszczenia. Wrodzona ciekawość pchała go tam i kazała wreszcie wejść tam, skoro już sięgał do klamki (próbował wcześniej wielokrotnie, ale wciąż był za mały. Teraz się udało). Kiedy pomieszczenie stanęło przed nim otworem, mały Credence aż otworzył buzię z zachwytu. Tyle książek...! Co prawda nie umiał jeszcze dobrze czytać, dopiero poznawał niektóre litery, ale przecież w książkach są obrazki!
Podbiegł do regału i wyciągnął pierwszą lepszą książkę, zaczynając ją przeglądać. Tu akurat nie było żadnych obrazków, więc rzucił ją na podłogę i sięgnął po następną i następną... Przy niektórych zatrzymywał się na dłużej, ponieważ były ciekawe. Miały piękną okładkę, dziwnie pachniały i miały obrazki. O, na przykład ta, z duchami i trupami, powstającymi z grobów...
- Credence! - na dźwięk swojego imienia, wypowiedzianego bardzo ostrym tonem, mały podskoczył, wypuszczając książkę z rąk i stanął na baczność - Co ty tu robisz? I co to za bałagan?!
Ojciec wyraźnie był wściekły. Sprał małego i kazał mu natychmiast posprzątać... jednak niedługo później mu przeszło. Niemal nawet przeprosił chłopca, a potem sam zachęcał go, by czytał jak najwięcej. Po jakimś czasie i pewnych oporach dał mu nawet swobodny dostęp do swojej biblioteki i pozwolił czytać, co mu się podobało - byle nie poniszczył książek. Credence sam z siebie nawet na nie bardzo uważał: książki były dla niego czymś w rodzaju świętości i szanował je bardziej, niż jakiekolwiek inne przedmioty, spędzając z nimi naprawdę dużo czasu.

Krótko po jedenastych urodzinach chłopca, ojciec zaprowadził go na Pokątną. Uważał, że przy zakupie czegoś tak ważnego, jak różdżka, powinien towarzyszyć synowi osobiście (poza tym jednak nie bardzo zajmował się dziećmi - wychowanie ich przecież było domeną kobiet i ich obowiązkiem). Czarnowłosy maluch wszedł do sklepu z dziką fascynacją w oczach, niesamowicie podniecony tym, że właśnie wszedł w kolejny etap w życiu. Jest już prawie dorosły: od teraz będzie miał różdżkę i będzie mu wolno czarować! Będzie się uczył magii!
Chodził między półkami, przesuwając delikatnie palcami po pudełkach, kiedy z zaplecza wyszedł pan Ollivander. Skinął głową ojcu małego z kamiennym wyrazem twarzy, po czym zawołał Credence'a i zaczął go mierzyć oceniając, która różdżka może być dla niego odpowiednia. Chłopiec średnio zwracał uwagę na sprzedawcę - bardziej fascynowały go same różdżki. Każdej,którą dostał do rąk, przyglądał się z zaciekawieniem, obracając ją w palcach i opóźniając moment, kiedy będzie musiał ją oddać, bo to nie ta. Ojciec patrzył na to wszystko z lekkim zniecierpliwieniem, ale nie komentował faktu, że Ollivander jakoś nie może dobrać odpowiedniej różdżki - to się zdarzało. W końcu jednak (nie minęło szczególnie dużo czasu, Credence sprawdził najwyżej trzy różdżki) wzrok małego padł na pudełko, z którego wystawała niemal idealnie biała, przypominająca kość różdżka z niewielkim zgrubieniem przy końcu rączki.
- Chcę tamtą - oświadczył, wyciągając palec w jej kierunku. Ollivander podążył wzrokiem za chłopcem, marszcząc brwi i zastanawiając się. Ocenił małego jeszcze raz wzrokiem.
- Ta różdżka nie będzie dla ciebie odpowiednia - powiedział, ale senior spiorunował go wzrokiem, więc sprzedawca - aczkolwiek bardzo niechętnie - podał małemu wskazaną różdżkę. Credence, kiedy tylko chwycił rączkę, poczuł dziwne, przyjemne ciepło i przypływ euforii, jakby odnalazł dawno zaginionego przyjaciela lub wręcz brata. Machnął różdżką z szaloną fascynacją i radością w błyszczących oczach, a na stole pojawił się błyszczący piasek, wyglądający jak drobniutko rozbite szkło lub kryształy.
Ollivander również patrzył na to z fascynacją, kręcąc głową. To była różdżka z czarnego bzu - drewna, którego zwykle się nie używa, w związku z baśnią o trzech braciach, z których jeden otrzymał taką różdżkę od samej Śmierci. Według niego to były dziwne przesądy, ale sam zrobił również do tej pory tylko jedną taką i jeszcze nikomu jej nie podał do rąk.

Nadszedł pierwszy września - wyjątkowo deszczowy, zimny i wietrzny w tym roku. Jedenastoletni, czarnowłosy chudzielec stał przemoczony w Wielkiej Sali, rozglądając się wokół z fascynacją i nie mogąc się doczekać przydziału. Denerwował się strasznie, a jednocześnie oczy mu się świeciły na widok tych wszystkich ozdób, świateł, świec wiszących pod magicznym niebem... Był czarodziejskim arystokratą, więc widział w swoim życiu wiele rzeczy,ale przepych zamku i jego gotycki styl go zachwyciły. Miał ochotę usiąść ze swoim notatniczkiem i ołówkiem i narysować to wszystko.
- Selwyn, Credence! - zawołał zastępca dyrektora szkoły, a chłopiec podskoczył, jakby właśnie wybudzony ze snu, popatrzył w stronę stołka, na którym leżała Tiara Przydziału i powoli, przełykając z trudem ślinę, podszedł do niej.
- Ravenclaw! - wykrzyknęła, prawie nie dotykając głowy chłopaka, a on zamarł, nie bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić. Popatrzył w stronę stołu bijących umiarkowane brawa Krukonów, a później na nieco zaskoczonych i chyba oburzonych Ślizgonów. Członek takiej rodziny powinien siedzieć z nimi przecież.
Ojciec będzie wściekły... - pomyślał Credence i powlókł się do Krukonów.

Dwunastoletni Credence usiadł w ławce w klasie transmutacji i rozejrzał się z zaciekawieniem. Tym razem nic nie leżało na ławkach, więc ciekawe, co też dziś będą transmutować...? Ostatnio była zamiana żuka w guzik, może więc dziś coś trudniejszego...?
Kiedy jednak profesor McGonagall rozpoczęła zajęcia, wszystko stało się jasne. Credence'owi aż oczy niemal wyszły z orbit, kiedy zobaczył, jak pani profesor zmienia się w burego kota z ciemnymi, przypominającymi okulary otoczkami wokół oczu. Chłopcu aż wydarł się z gardła okrzyk zachwytu, skwitowany przez niektórych cichym chichotem, przez co wyśmiewany często i pogardzany chłopak usiadł z powrotem w ławce, kuląc się nieco i czując jak idiota. Często się zresztą czuł w ten sposób; nawet wielu Krukonów się z niego śmiało, że większość życia spędza w książkach, jest trochę niezdarny i przede wszystkim przeraźliwie chudy. No i powinien pójść według nich do Slytherinu: jego miejsce - twierdzili - jest w lochach.
Widząc jednak przemianę profesor i słuchając o animagach, Credence był coraz bardziej tym tematem zafascynowany.
Jeszcze wam pokażę... - odgrażał się w myślach pod adresem wszystkich, którzy z niego szydzili.

- Pani profesor, czy mógłbym dostać pozwolenie na wstęp do Działu Ksiąg Zakazanych?
Profesor McGonagall spojrzała na Credence'a podejrzliwie znad swoich okularów.
- Do Działu Ksiąg Zakazanych? A po co ci to, chłopcze?
- Chciałbym... napisać wypracowanie na temat animagów. Takie porządne. Proszę...
Profesor odchyliła się na swoim fotelu, przyglądając się piątoklasiście jeszcze bardziej uważnie i milcząc przez chwilę.
- Chłopcze, czy ty przypadkiem nie myślisz o nauczeniu się tego? - widząc minę chłopaka, pokręciła głową - Nie, Selwyn, nie pozwolę ci na to. To bardzo trudna i niebezpieczna dziedzina magii, ciężko się tego nauczyć, a już na pewno nie chcę, żeby coś ci się stało. Nie pozwolę ci na to - powtórzyła dobitnie, żeby na pewno dotarło.

- Selwyn, co ty tu robisz? - chłopak usłyszał nad sobą pełen wściekłości głos, kiedy siedział w bibliotece nad książką o animagii, próbując samemu wyszukać interesujące go informacje. Profesor McGonagall wyrwała mu z furią książkę z rąk i przerzuciła kilka stron - Szlaban, Selwyn - syknęła - Miesięczny. Albo i dłuższy, jeśli to ci jeszcze nie pomoże. Od dzisiaj wieczorem. U mnie w gabinecie.
Zatrzasnęła książkę i odeszła szybkim krokiem w stronę bibliotekarki, oddała jej wolumin i wyszła, niemal trzaskając drzwiami.

Profesor McGonagall patrzyła, jak chłopak robi porządek w szafkach w klasie transmutacji. Wyraźnie był zafascynowany tą dziedziną magii i dobrze sobie w niej radził - widziała to od samego początku. Co prawda, widziała u niego również niezbyt zdrową fascynację czarną magią, ale pozostawiała to bez komentarz. Póki co, chłopak nie zrobił nic złego, nie wyglądało, jakby się jej uczył, a do Dział Ksiąg Zakazanych chodził wyłącznie po książki, które były mu potrzebne na zajęcia - od momentu, kiedy przyłapała go nad książką o animagii, uważnie go obserwowała. Mimo to jednak, po ponad miesięcznym szlabanie, Credence nadal nie wyglądał, jakby miał zamiar porzucić marzenia o byciu animagiem, a skoro tak, to należało coś z tym zrobić, bo chłopak gotów sobie zrobić krzywdę, ucząc się tego na własną rękę.
- Selwyn. Od jutra prywatne lekcje u mnie, po kolacji - oświadczyła - A teraz idź już.
Chłopak popatrzył na nią błyszczącymi oczami, mając wrażenie, że za chwilę zacznie unosić się nad ziemią z radości. Uśmiechnął się szeroko, mając ochotę ją uściskać i ucałować, ale wyhamował w pół drogi do niej i rzeczywiście zniknął za drzwiami, biegnąc do swojego dormitorium. Żeby się uspokoić i wyciszyć, chciał poczytać podprowadzoną ostatnio z biblioteki książkę o czarnej magii. Wspomniano tam coś o inferiusach i horkruksach, ale nie było wyjaśnienia, czym są te drugie albo jak stworzyć pierwsze. Niestety. Była tylko informacja, że inferiusy to trupy, ożywione przez czarnoksiężnika.
Szkoda...

Pani Profesor,
na wstępie chciałbym Pani serdecznie podziękować za cały poświęcony mi czas, za wkład pracy przez ostatnie moje dwa lata w szkole, za prywatne lekcje. Bez Pani byłoby mi znacznie trudniej; jestem pewien, że nie osiągnąłbym tego, co osiągnąłem, nawet jeżeli przez ostatni rok uczyłem się tej niezwykle trudnej sztuki już bez Pani.
Wczoraj zostałem zarejestrowany w Ministerstwie Magii jako animag, przybierający postać czarnego kota z białą strzałką między oczami. Trudno mi wyrazić moją wdzięczność, jednak proszę przyjąć ode mnie książkę, którą przesyłam razem z listem. Mam nadzieję, że jeszcze Pani takiej nie ma - księgarz powiedział, że jest to jeden z niewielu istniejących egzemplarzy, duża rzadkość.
Pracuję teraz w Banku Gringotta jako łamacz klątw (obecnie oczywiście na kursie, ale jestem na dobrej drodze do zdobycia kwalifikacji), dlatego też proszę się nie zastanawiać, czy książka kosztowała mnie dużo. Na pewno nie kosztowała tyle, ile Panią kosztowały najpierw próby wybicia mi animagii z głowy, a później - nauczenia mnie przemiany w zwierzę.
Jeszcze raz serdecznie Pani dziękuję.

Z wyrazami szacunku, szczerze oddany -
Credence Selwyn

Siedział jak na szpilkach przy rodzinnym stole. Miał już prawie dwadzieścia lat, a to oznaczało, że powinien w końcu ożenić się i spłodzić dzieci, jak na arystokratę przystało. Obok niego siedziała również dziewczyna z rodu czystej krwi, a ich rodzice właśnie dobijali targu i ustalali datę ślubu. Owszem, oni dwoje znali się z Hogwartu i z przyjęć rodzinnych, nawet się lubili, ale w tej sytuacji oboje byli mocno spięci i jakoś średnio im szła konwersacja - mimo całego wygadania Credence'a i jego szerokiej (z uwagi na wieczne siedzenie w książkach) wiedzy. Dlaczego rodzice uznali, że będą idealną parą...?
Uśmiechnął się mocno wymuszenie, kiedy ojciec dziewczyny wreszcie wstał, wznosząc kieliszek i oświadczył, że ślub odbędzie się za trzy miesiące. Credence miał ochotę zapaść się pod ziemię i nigdy nie zostać odnalezionym.

Credence wszedł do biblioteki ojca i od razu skierował się ku regałowi, który mogli zobaczyć jedynie członkowie jego rodziny: tylko i wyłącznie ci, w których żyłach płynęła krew Selwynów. Ojciec dobrze wiedział, co robi, kiedy ukrywał ten regał przed oczami innych: znajdowało się w nim dużo ksiąg czarnomagicznych, zawierających zaklęcia i przepisy na eliksiry. Czarnowłosego chudzielca wszyscy zawsze nazywali molem książkowym, ale mu to nie przeszkadzało - rzeczywiście uwielbiał czytać, a już zwłaszcza tak ciekawe rzeczy. Podczas nauki w Hogwarcie spędzał tu prawie całe wakacje i ferie zimowe, a i tak do tej pory nie przeczytał jeszcze wszystkiego. Wiele się jednak z nich nauczył, na przykład: jak przywoływać duchy konkretnych osób, jak z nimi rozmawiać, jak je spętać i zmusić do wykonywania rozkazów. Nie było to łatwe, jednak z jednym mu się niedawno udało, po wielu próbach i błędach. Był to duch jego prababki -wyjątkowo kłótliwej osoby, która uwielbiała stawiać na swoim. Credence'owi jednak udało się zmusić ją do przyniesienia mu najnowszej gazety, jeszcze z drukarni. Nie było to nic istotnego, ale chciał po prostu sprawdzić, czy to w ogóle możliwe.
- Inferius.... - wymamrotał pod nosem, a oczy mu rozbłysły, kiedy zobaczył to hasło w jednej z zapleśniałych, starych ksiąg. Przesunął palcami po tym słowie czując, że serce zaczyna mu bić szybciej. Tu był opis całego procesu tworzenia tych istot, wszystko w najdrobniejszych szczegółach... Credence czuł się, jakby trafił do nieba.

Siedząc w fotelu przed kominkiem, nagle usłyszał huk i w tym samym momencie drzwi jego mieszkania wyleciały z futryny w tumanach kurzu. Credence zerwał się przerażony i chwycił swoją różdżkę w momencie, gdy jedno z zaklęć aurorów, którzy wdarli się do środka, świsnęło mu koło ucha. Credence krzyknął, kuląc się i odskakując, a ułamek sekundy później kolejne zaklęcie uderzyło dokładnie w miejsce, w którym przed chwilą stał. Rzuci więc kilka zaklęć na oślep, ale nawet nie wiedział, czy trafił, czy nie - nie sprawdzał, tylko (niewiele myśląc) wyskoczył przez okno razem z szybą, wyrzucając sobie teraz, że nałożył na mieszkanie zaklęcia uniemożliwiające teleportację. Problem był tylko w tym, że mieszkał na drugim piętrze... Na szczęście pod spodem były śmietniki, więc miał w miarę miękkie lądowanie. Prawie, bo nadział się zarówno na kawałki własnego okna, jak i na coś ostrego, co było w śmieciach i postanowiło stać na sztorc akurat w miejscu, na które Credence spadł. Siła upadku i ból wydusiły mu powietrze z płuc, ale strach w tym momencie dodawał mu adrenaliny i sił. Podniósł się jakimś cudem i teleportował stamtąd, pozostawiając po sobie sporo krwi.

Rany na szczęście nie były groźne - jakimś cudem szkła ominęły tętnice i organy wewnętrzne, ale i tak cała koszula była poszarpana, wszystko go bolało, a krew nie chciała przestać płynąć. Credence nie znał się przesadnie na leczeniu, dlatego udało mu się tylko powierzchownie zasklepić kilka skaleczeń, a głębsze (niektóre sięgające kości) rany próbował po prostu czymś obwiązać. Syknął z bólu, szarpiąc się mimowolnie, gdy wyciągał ostrożnie kolejny kawałek szkła ze swojego ciała - zrobiło mu się aż ciemno przed oczami... chociaż może to po prostu przez to, że siedział w środku nocy w jakimś smrodliwym zaułku, gdzie nie było latarni...?
Nie, jednak zakręciło mu się w głowie i zrobiło niedobrze. Był słaby, coraz słabszy... Obwiązał ranę jakąś szmatą, ale na więcej nie miał już sił - głowa opadła mu do tyłu, opierając się o ścianę, oczy mu się zamknęły... i tak odpłynął.

Światło. Dużo światła, białego, takiego rażącego... jakieś pikające przyrządy... Credence z trudem otworzył oczy i rozejrzał się niepewnie, nie mając pojęcia, gdzie jest. Dziwnie tu pachniało, podobnie, jak w Mungu, ale to nie był Mung, za to do ciała mężczyzna miał poprzyczepiane jakieś kabelki i rurki. Kiedy jedną z nich próbował oderwać, okazało się, że w jego żyle siedziała jakaś igła, a próba wyrwania jej poskutkowała fontanną krwi i bólem.
- Co, do cholery?! - Credence wystraszył się zupełnie poważnie, bo nie miał pojęcia, co się z nim dzieje. Popatrzył przerażony, wielkimi oczami na jakąś kobietę w białym stroju, która przybiegła do niego i próbowała przytrzymać na łóżku, mówiąc coś o tym, że ma leżeć spokojnie, jest w szpitalu i nic mu nie będzie. Wyciągnęła z kieszeni kolejną igłę i wbiła mu w ramię, wciskając jakiś tłok, a znajdujący się w naczyniu eliksir kilka sekund później sprawił, że znów pociemniało mu przed oczami, a mięśnie odmówiły posłuszeństwa. Padł na poduszki z cichym jękiem i pytaniem, co się dzieje.
- Jest pan w szpitalu - odpowiedziała kobieta, podłączając z powrotem wszystkie rurki i kabelki - Został pan znaleziony na ulicy z dość poważnymi ranami. Czy może pan powiedzieć, co się stało?
Credence wyrzęził coś niezrozumiale i oczy mu się zamknęły.

- Tutaj? - zza drzwi dobiegł go znajomy głos. Auror, tego Credence był pewien. Ten sam głos wykrzykiwał zaklęcia w jego mieszkaniu tydzień wcześniej. Nie odczepią się, tego był pewien - zawzięli się, by go złapać. On, co prawda, trochę już wydobrzał, ale wciąż był mocno osłabiony. Niemniej - zdołał się teleportować ze szpitala (w szpitalnej piżamie, odsłaniającej praktycznie wszystko). W takim stroju na pewno będzie łatwo go znaleźć, bo ludzie zaraz zaczną mu się przyglądać. On jednak miał już plan, jak się pozbyć aurorów raz na (prawdopodobnie) zawsze. Przebrawszy się w znalezione u kogoś na balkonie świeżo wyprane ciuchy; zaklęciem Imperius, które ćwiczył w poprzednich latach, zmusił pierwszego lepszego czarodzieja do wysłania anonimowej sowy do aurorów, że Credence był widziany nad Tamizą i tam też się udał. Chodził teraz po brzegu, starając się wyglądać na bardziej osłabionego, niż był w rzeczywistości, jednak tak naprawdę obserwował okolicę, wypatrując aurorów. Co prawda nie mieli oni żadnych mundurów, ale jeśli się wie, że ktoś szykuje obławę - zwykle da się to zauważyć zawczasu.
I rzeczywiście chwilę później dostrzegł nieznaczny ruch wokół siebie. Pojawiło się tu jakby więcej ludzi, którzy wyszli zza drzew i zakrętów, rozglądając się i wyraźnie kogoś wypatrując. Credence ścisnął w dłoni różdżkę, mając nadzieję, że mu się uda, ale teraz zaczął się również bać. Jak by nie patrzeć - mógł teraz zginąć lub zostać złapany, a to by z pewnością nie było dobre.
Przystanął niedaleko krawędzi promenady, pozornie wpatrując się w wodę i nie zauważając, co się wokół niego dzieje. Pozwolił aurorom dostrzec swoją obecność, po czym zaatakował, rzucając w ich stronę czarnomagiczne zaklęcia - takie, jakie tylko najpaskudniejsze mu przyszły do głowy. Ponieważ zaczął się miotać, uchylając się przed ich zaklęciami i odbijając je, w pewnym momencie potknął się i wpadł do wody, znikając pod powierzchnią. To akurat było specjalnie, ale teraz należało działać szybko i nie utopić się przy okazji.
Użył zaklęcia Bąblogłowy i zaczął płynąć ku dnu najszybciej, jak tylko umiał - byle aurorzy nie widzieli, że umie pływać i że się nie topi. Chwilę później też wypuścił z różdżki kilka bąbli powietrza, żeby ludzie na powierzchni myśleli, że wydał właśnie ostatnie tchnienie, a później popłynął z prądem, starając się omijać wszelkie głazy, pale i inne rzeczy, zagrzebane w mule. Nie było to łatwe, bo Tamiza była rzeką tak niesamowicie brudną, że nawet w goglach do pływania nie byłoby nic widać.
Wylazł z wody kilka kilometrów dalej, zrzucając z siebie koszulę i zostawiając ją na brzegu, zaczepioną o jakieś gałęzie, po czym deportował się z Londynu.

Credence Selwyn, lat 34, oskarżony o włamania, kradzieże oraz czarnoksięstwo i podejrzany o śmierciożerstwo, został wczoraj uznany za zmarłego po tym, jak tydzień temu aurorzy widzieli, jak wpada do Tamizy po zażartej walce. Mężczyzna był osłabiony po wcześniejszej ucieczce i pobycie w mugolskim szpitalu, gdzie został "pozszywany" - jest to mugolski sposób leczenia ran, polegający na dosłownym zszywaniu ze sobą kawałków skóry za pomocą igły i nici.
Przez cały tydzień trwały poszukiwania ciała lub śladów pobytu Selwyna, jednak wczoraj została na brzegu rzeki znaleziona jego koszula.

Credence prychnął na strzęp gazety, którą udało mu się złapać przy śmietniku, załatwił się na nią i odszedł, prostując dumnie czarny ogon.

Po niemal roku spędzonym na ulicy, wśród innych kotów i resztek jedzenia, Credence miał już serdecznie dość. Potrzebował dachu nad głową, wygodnego łóżka, normalnego jedzenia... Dobrze, ostatecznie mogło być choćby to z puszek, ale niechby jakieś było, regularnie. Innymi słowy - potrzebował człowieka. A najlepiej - kogoś będącego blisko aurorów, żeby przy okazji przekonać się, czy rzeczywiście uznano go za zmarłego, czy nadal ktoś go szuka.
Idealny nabytek trafił się po kilku dniach obserwacji Ministerstwa. Wysoki, chudy jak szczapa i trochę dziwaczny okularnik z przylizanymi włoskami. Właściwie wszystko jedno, czy był blisko aurorów, czy nie - pracował w Ministerstwie, a jeśli się go namówi na transport do budynku, można pomyszkować na miejscu w razie czego. A ten gość wyglądał na kotolubnego, co Credence'owi bardzo odpowiadało. Ruszył za nim, wyglądając jak siedem nieszczęść i robiąc z siebie jeszcze bardziej nieszczęśliwego i osłabionego. Fakt - był chudy i wyliniały, miał pozlepiane futro, ale robił z siebie już zupełną kalekę. Wyprzedził mężczyznę i usiadł na chodniku naprzeciw niego, wpatrując się w niego świecącymi oczami i wywijając ogonem. Miauknął, starając się zwrócić na siebie jego uwagę.
- A co ty tu robisz, kotku?
- Miau... - Credence wstał i podszedł do niego, zaczynając ocierać się całym ciałem o jego nogi i mrucząc. Miał nadzieję, że wyraźnie daje mu do zrozumienia, że właśnie wybrał sobie człowieka.
- Pewnie jesteś głodny - mężczyzna ukucnął i pogłaskał kotka, uśmiechając się do niego, po czym zaprosił go do domu i... tym sposobem obaj zyskali zwierzątko.


Charakter

Jaki jest Twój stosunek do czarnej magii?
Piękna! Bajeczna! Naprawdę, uwielbiam ją i najchętniej bym w ogóle nie przestawał się jej uczyć i wyszukiwać albo tworzyć nowych zaklęć. A już zwłaszcza do magii związanej ze śmiercią.

Mając do wyboru oszałamiającą karierę lub szczęśliwe życie rodzinne, na co byś się zdecydował?
Szczerze? Ale tak zupełnie szczerze? Na kolekcjonowanie czarnomagicznych przedmiotów.
Być może jestem dziwny, możliwe, że jestem pozbawiony uczuć, choć tak szczerze, to nie sądzę. Ale nigdy jeszcze nikogo nie kochałem, a moja rodzina... Cóż. Myślę, że mogą beze mnie żyć i wiadomość o mojej śmierci chyba nie była dla nich jakąś wielką stratą. Być może się mylę, ale nie czuję się z nimi szczególnie mocno związany. Nie to, że byłem niekochany, bo aż tak, to nie, ale... Chociaż może mój stosunek do rodziny wynika raczej z mojego charakteru: jestem samotnikiem. To nieprawda, że potrzebuję ciepła...

Jak myślisz, jak postrzegają Cię członkowie Twojej rodziny?
Jako pokrakę. Chociaż może i nie do końca, bo podejrzewam, że cieszyli się, kiedy okazało się, że ich wcześniak jednak przeżyje i będzie mógł w miarę normalnie funkcjonować; ale później zdarzało mi się z każdej (nie tylko rodzinnej) strony słyszeć, że jestem słaby, chudy, brzydki, pokraczny i dziwny. A przede wszystkim: że za dużo siedzę w książkach. Chociaż myślę, że to jest akurat jedna z niewielu cech, które podobały się we mnie ojcu: był dumny, że ma syna, który tyle czyta i sam podsuwał mi kolejne książki.

Trwa wojna, każdego dnia słyszysz nowe nazwiska poległych czarodziejów. Czy boisz się, że następnym razem to możesz być Ty?
Bardziej boję się, że mnie złapią aurorzy...

Jaka jest Twoja postawa wobec aktualnej sytuacji w świecie czarodziejów? Czy należysz do osób, które niechętnie wychylają głowę poza mury własnego domu i przyglądają się akcji z bezpiecznej odległości, czy nie masz żadnych oporów przed byciem w centrum wydarzeń?
Chętnie przydałbym się Grindelwaldowi, ale nie wiem, co mógłbym mu zaoferować. Co prawda nie jestem mistrzem walki, ale on też zdaje się woleć podchodzić inaczej, prędzej intrygami, niż otwartym atakiem. Głównie to mi się w nim podoba. To i jego podejście: on naprawdę chce dobrze; nie chodzi mu o władzę nad światem, tylko o dobro społeczności czarodziejskiej. Nie zamierza nikogo zastraszać, zmuszać do służby sobie; nie chce prowadzić rządów twardej ręki. On chce po prostu nas uwolnić, chce nas wyprowadzić z kanałów, w których obecnie jesteśmy. Nie traktuje nikogo jako swoją własność, tylko jak braci.
Ale nie mam pojęcia, do czego mógłbym mu się przydać, więc nie walczę. W otwartej walce marny ze mnie pożytek.


Ciekawostki


  • Ma dwójkę rodzeństwa: starszego brata Matthew i młodszą siostrę Jacqueline (zawsze uważał, że to dziwne imię, ale z drugiej strony: jego rodzice nazwali Credence. Jak to mówił, kiedy wiedział, że do rodziców to nie dotrze: strach pomyśleć, jak by dali na imię czwartemu dziecku, skoro zaczęli od normalnego, a później brnęli w coraz dziwniejsze pomysły)

  • Jako jedyny z rodzeństwa nie urodził się w Londynie - zrobił rodzicom niespodziankę i urodził się jako wcześniak: miesiąc przed czasem, kiedy byli na wycieczce w Irlandii

  • Z tego powodu jest dość wątłego zdrowia i ma problemy z płucami

  • Został wychowany w ideologii mówiącej, że czarodzieje nie powinni mieszać się z mugolami, najważniejsza jest czystość krwi, a ci, którzy urodzili się w mugolskich rodzinach w ogóle nie powinni mieć dostępu do magii: nie są jej godni. Mugole powinni poddać się czarodziejom i im służyć jak niewolnicy, a rasa czarodziejów powinna zapanować nad światem jako ta lepsza i silniejsza

  • Popiera Grindelwalda i uważa, że ten ma znacznie lepsze podejście do wprowadzania zmian w świecie czarodziejów, niż Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać

  • Lubi i umie dobrze rysować; w jego notatnikach, zeszytach i gdzie się da, pełno jest rysunków. Namalował też kilka obrazów, które teraz zapewne zalegają gdzieś w rodzinnej posiadłości Selwynów, a być może część jest w domu jego żony

  • Tuż po tym, jak odkrył zaklęcie na stworzenie inferiusa, sam na próbę, głównie z ciekawości i fascynacji, stworzył jednego. "Pożyczył" sobie świeżego trupa, wcześniej wyśledziwszy pogrzeb na londyńskim cmentarzu

  • Jeszcze pracując jako łamacz klątw czasem brał sobie coś (głównie czarnomagiczne przedmioty), co wydawało m się interesujące. Cóż, w końcu ktoś się o tym dowiedział...

  • Przez ten rok, kiedy był bezdomnym kocurem, czasem wracał do ludzkiej formy i włamywał się do mieszkań, a czasem okradał ludzi w tłumie jak zwykły kieszonkowiec. Większość tego czasu jednak spędził jako kot

  • Coraz bardziej lubi swojego człowieka. Prawdę mówiąc, zaczyna się zastanawiać nad ujawnieniem się przed nim, chociaż boi się tego kroku, bo nie chce go stracić. Ale nie chce też go dużej okłamywać



Genetyka

Animagią zafascynował się w trzeciej klasie, kiedy po raz pierwszy usłyszał o takich czarodziejach na lekcji transmutacji u profesor McGonagall. Od tamtej pory miał już dwie obsesje: na punkcie czarnej magii, gównie tej powiązanej ze śmiercią, oraz animagię. Zapragnął być taki, jak profesor McGonagall, móc przemieniać się w zwierzę, patrzyć na świat oczami zwierzęcia... Właściwie bez większego konkretnego powodu poza tym, że miał wrażenie, że dzięki stawaniu się od czasu do czasu zwierzęciem, będzie mu lepiej na świecie. Że zwierzęta nie śmieją się i nie szydzą z siebie nawzajem. A poza tym po prostu lubił transmutację.
Uparł się, że dopnie swego, więc kiedy tylko mógł, szukał informacji o tym, w jaki sposób stać się animagiem. Pomógł mu w piątej klasie dostęp do Działu Ksiąg Zakazanych - odnalazł tam odpowiednie instrukcje - ale przyłapała go na tym profesor McGonagall. Jednak zauważywszy, że mimo szlabanów, chłopak i tak nie zrezygnuje - pomogła mu się tego nauczyć (bała się, że w innym wypadku podejmie się tego sam, wbrew zakazom, i zrobi sobie krzywdę, a tak - przynajmniej będzie mogła nad nim czuwać i dzielić pomocy w razie czego); dzięki czemu rok po ukończeniu Hogwartu Credence stał się pełnoprawnym, zarejestrowanym animagiem: kotem.


Umiejętności

Bogin: auror z nakazem aresztowania go
Patronus: nie potrafi, chociaż kiedyś jego patronusem pewnie byłby kot. Obecnie najprawdopodobniej byłaby to wydra
Teleportacja: tak
Zaklęcia niewerbalne: tak, chociaż woli werbalne
Najlepszy w zaklęciach: transmutacyjnych, przeciwzaklęciach, obronnych
Najgorszy w zaklęciach: porządkowych i leczniczych
Eliksiry: potrafi i lubi je warzyć, jest w tym całkiem niezły. Nie jest może mistrzem eliksirów, ale umiałby uwarzyć na przykład Felix Felicis czy veritaserum
Najlepszy przedmiot szkolny: Transmutacja, Obrona Przed Czarną Magią
Najgorszy przedmiot szkolny: historia magii
Inne: animag: czarny kot z malutką białą strzałką między oczami


Credence Selwyn
Credence Selwyn

Status Krwi : szlachecka
Wiek : 36
Stan cywilny : żonaty
Zawód : pasożyt społeczny
Ekwipunek : różdżka
Punkty : 209

https://deathly-hallows.forumpolish.com/t461-credzio#1460 https://deathly-hallows.forumpolish.com/t500-credence-selwyn#1754 https://deathly-hallows.forumpolish.com/t503-pocztowy-kredens#1758 https://deathly-hallows.forumpolish.com/t502-kredens#1757

Powrót do góry Go down

Credence Selwyn Empty Re: Credence Selwyn

Pisanie by Percival Lestrange Wto Gru 20, 2016 11:22 am

KARTA POSTACI ZAAKCEPTOWANA!

Witamy na forum! Mamy nadzieję, że będziesz się z nami świetnie bawić! Twoja karta została zaakceptowana i już nic nie stoi na przeszkodzie przed wkroczeniem w fabułę. Zachęcamy jednak, by przed jej rozpoczęciem założyć temat z informatorem, sową i zapoznać się z zasadami systemu punktowego, który uczyni rozgrywkę ciekawszą i bardziej realistyczną.

MÓJ KOCUREK. *.*
Percival Lestrange
Percival Lestrange

Status Krwi : Szlachetna
Wiek : 36 lat
Stan cywilny : Kawaler
Zawód : Auror
Umiejętności : teleportacja łączna
Ekwipunek : różdżka
Punkty : 243

https://deathly-hallows.forumpolish.com/t133-percival-victor-lestrange#160 https://deathly-hallows.forumpolish.com/t155-percival-lestrange#188 https://deathly-hallows.forumpolish.com/t154-poczta-percy-ego#187 https://deathly-hallows.forumpolish.com/t156-percy-auror-i-smierciozerca#189

Powrót do góry Go down

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry

- Similar topics

 
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach